Melaka

Cały poprzedni dzień zastanawialiśmy się czy jechać do Cameron Highlands zobaczyć pola herbaciane czy do Melaki, żeby trochę się polenić. W końcu padło na Melakę, bo jest dużo bliżej, pomimo to, że według wielu osób to nudne kolonialne miasteczko portowe jakich wiele.
Nie zgadzamy się z tym w ogóle, jak do tej pory to jest miejsce, które podoba nam sie w Malezji najbardziej. Ma tak fajny klimat, że postanowiliśmy zostać na dwie noce. Śpimy w ładnym i porządnym hotelu, co jest miłą odmianą, bo norę nadal wspominamy ze zgrozą. Poza tym nasz pokój kosztuje dokładnie połowę tego, co w Kuala Lumpur, a obsługa jest bardzo miła i pomocna, czego nie można powiedzieć o wiecznie obrażonych Chińczykach w Chinatown Inn. Na marginesie, będziemy musieli wrócić się do nich przed wylotem na Langkawi, bo niechcący zakosiliśmy im kluczyk od sejfu.

Widok z okna mamy na chińską restaurację, która wygląda jak świątynia. W ciągu dnia stoi pusta, a wieczorem i w nocy jest pełna gości. Całe chińskie rodziny siedzą przy okrągłych stołach i zamawiają niewyobrażalną ilość jedzenia, bekając co chwila i rozrzucając serwetki po całej restauracji. Pewnego wieczora i my wybraliśmy się tam, aby zjeść kolację w chińskim stylu. Nie było źle, ale nic nie przebije hinduskiej restauracji, w której byliśmy następnego dnia i zjedliśmy tam najlepsze garlic naany na świecie. Nawet u źródła – w Indiach nie jadłam tak dobrych naanów.

W Melace wszędzie można dojść na piechotę, a miasteczko jest naprawdę urocze. Gdyby zabrać z niego azjatyckich mieszkańców, każdy by pewnie powiedział, że to musi być południe Europy. Przez miasto przepływa rzeka, nad którą stoją jeden koło drugiego kolorowe domki, w których są restauracje i małe galerie. Rzeka poprzecinana jest małymi klimatycznymi mostkami, przy których pływają, albo wylegują się na słońcu ogromne jaszczurki, które są wielkości średnich krokodyli – nie wiemy jak się nazywają. Po ulicach jeżdżą riksze rowerowe, ale takie, które można spotkać tylko tutaj – każda jest ozdobiona niesamowitą ilością sztucznych kwiatów, maskotek, lampek choinkowych, każda ma daszek w kształcie wielkiego kolorowego motyla, albo kwiatu. Kierowca rikszy jest zawsze uśmiechnięty i wesoło zachęca do obciachowej przejażdżki w takt „Gangnam Style”, który leci z małego radyjka przy rikszy rozkręconego na cały regulator. Wszystko to w sumie sprawia, że Melaka jest miłym, trochę leniwym i kolorowym miasteczkiem, a dla nas oazą spokoju i chilloutu po dniach spędzonych w Kuala.
Muszę na koniec dodać, że nasza fatyga, aby oddać klucz do sejfu została doceniona przez chińskiego bossa naszego hotelu, który się do nas uśmiechnął 😉

Jedna odpowiedź do “Melaka”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *